Branża florystyczna od kilku lat mówi jednym głosem: brakuje ludzi. I nie chodzi jedynie o brak doświadczonych florystów, ale o brak jakichkolwiek kandydatów, którzy chcieliby wejść do tego zawodu i w nim zostać. Prowadzący kwiaciarnie coraz częściej powtarzają, że chętnych do pracy jest niewielu, a jeśli już ktoś się pojawia, to zwykle bez przygotowania, bez świadomości realiów i bez zestawu podstawowych umiejętności rękodzielniczych, które jeszcze dekadę temu były oczywistością.
Dlatego tak ogromną rolę odgrywają dziś praktyki – dla jednych ostatni etap edukacji, dla innych pierwsze prawdziwe spotkanie z rzemiosłem. Florystyka jest dziedziną, której nie da się nauczyć wyłącznie z książek, wykładów teoretycznych czy kursów online. Potrzebuje realnego kontaktu z materiałem, ruchu dłoni, rytmu dnia, presji klientów i pracy, która łączy chaos z harmonią. To właśnie w kwiaciarniach zaczyna się rzeczywista nauka.
Ale zanim przejdziemy do problemów, które pojawiają się w tej codzienności, trzeba powiedzieć coś fundamentalnego: w tej branży nie da się niczego uogólnić.

Różnorodność, o której zbyt często zapominamy
W Polsce istnieją szkoły, które naprawdę uczą. Takie, w których nauczyciel zna rzemiosło, potrafi nim żyć, a jego pasja jest tak silna, że młody człowiek od razu czuje, że trafił we właściwe miejsce. Są jednak także szkoły, gdzie florystyka jest tylko nazwą kierunku, wpisaną w program ze względu na modę, lokalne potrzeby albo statystyki, a nie realne pojęcie o zawodzie.
Podobnie jest z nauczycielami: obok ludzi z powołaniem, empatią i ogromną kulturą pracy funkcjonują również tacy, którzy nie mają doświadczenia praktycznego lub traktują przedmiot jako dodatek do swojej głównej pracy.
Uczniowie również nie są jednorodni. Jedni mają w sobie pasję i chcą chłonąć wiedzę, drudzy trafili na kierunek przypadkiem, bo „brzmiał ciekawie”, trzeci przyszli wyłącznie po dokument potwierdzający kwalifikacje, a czwartym marzy się praca twórcza, ale nie mają świadomości, jak dużą rolę odgrywa w niej powtarzalna praca i dyscyplina.
Egzaminy i dyplomy także bywają zawodne. Zdarza się, że ktoś świetnie radzi sobie w testach, a nie wie, jak trzymać sekator. Bywa też odwrotnie – osoba z doskonałym wyczuciem, manualną sprawnością i ogromnym potencjałem „nie mieści się” w schemacie egzaminacyjnym, który nie odzwierciedla realiów pracy w kwiaciarni.
Wszystko to sprawia, że do kwiaciarń trafiają ludzie o zupełnie różnym poziomie przygotowania, różnych motywacjach i różnych oczekiwaniach. Jeden praktykant potrafi zbudować spiralę lepiej niż niejedna osoba po kursach. Drugi pierwszy raz w życiu trzyma różę w ręku. Trzeci ma talent, ale brakuje mu pewności siebie. Czwarty przyszedł tylko po to, aby „zaliczyć praktyki”.
I tu tkwi sedno: kwiaciarnia nigdy nie wie, na kogo trafi.
Dlatego fundamentem owocnej współpracy jest świadomość, że każdy praktykant to odrębna historia – i po stronie praktykanta, i po stronie osoby, która ma go szkolić, potrzebne jest dobre, otwarte nastawienie.



Zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością
Wielu młodych ludzi przychodzi na praktyki pełnych nadziei. Wyobrażają sobie, że będzie to coś w rodzaju warsztatów – spokojnych, uporządkowanych, prowadzonych przez kogoś cierpliwego, kto krok po kroku pokaże techniki, skoryguje błędy i da czas na rozwój. W ich głowach florystyka jest romantyczną, twórczą działalnością, w której piękno spotyka się z lekkością.
A potem przekraczają próg kwiaciarni.
Po jednej stronie ladę okupują klienci, którzy „już, teraz, natychmiast” potrzebują bukietu. Po drugiej stoją wazony pełne towaru, które trzeba wypakować, oczyścić i odpowiednio poukładać. W tle dzwoni telefon, pojawia się kurier, komputer prosi o aktualizację, a właściciel próbuje rozwiązać pięć problemów jednocześnie.
Nauka? Owszem. Ale w biegu.
W praktyce.
W realnym tempie miejsca, które musi pracować, a nie „czekać na ucznia”.
Ten kontrast jest dla wielu młodych ludzi pierwszym szokiem – momentem, w którym ich wyobrażenie o zawodzie zderza się z jego realnym obliczem.

Wrażliwość kontra presja
Jednym z najczęstszych problemów jest sposób komunikacji. Praktykant, często bardzo wrażliwy i pełen dobrej woli, szybko styka się z ostrymi komentarzami, ironią czy krótkimi, szorstkimi zdaniami, które dla doświadczonego florysty są neutralne, ale dla osoby zaczynającej – bolesne.
Zdania w rodzaju: „Zmarnowałaś materiał”, „Robisz za wolno”, „Z tego nic nie będzie”, „Nie każdy się nadaje”, potrafią podciąć skrzydła nawet komuś, kto ma realny talent.
A jednocześnie z drugiej strony stoi florysta, który pracuje pod presją klientów, godzin i sezonowości. Ktoś, kto od miesięcy szuka pracownika, nie ma czasu wytłumaczyć wszystkiego po pięć razy i zwyczajnie ma prawo być zmęczony. Nie chodzi tu o złe intencje, lecz o twarde realia.
Kwiaciarnia nie jest szkołą. Praktykant nie jest pracownikiem.
To najważniejsze napięcie, które trzeba umieć nazwać.
Praktykant oczekuje nauki – krok po kroku, spokojnie, z wyjaśnieniem.
Kwiaciarnia oczekuje sprawności – nawet jeśli początkującej.
Tymczasem praktyki są czymś pomiędzy:
nie szkołą, ale też nie regularną pracą.
Bez jasno określonych zasad, zadań i granic łatwo o nieporozumienia, frustrację i poczucie, że „nic tu nie działa tak, jak powinno”.

Dwa światy, dwa pokolenia
Różnice pokoleniowe również odgrywają dużą rolę. Starsi florystyczni rzemieślnicy uczyli się w czasach, gdy nikt nie mówił o emocjach, a błędy były traktowane jako naturalny element drogi. Młodzi natomiast dorastali w kulturze feedbacku, wsparcia i bezpieczeństwa psychicznego.
Kiedy te dwa światy próbują współpracować, nie wystarczy instrukcja techniczna. Liczy się ton, atmosfera, jasność komunikacji. A to nie zawsze przychodzi łatwo w środowisku tak dynamicznym jak kwiaciarnia.
Dlaczego warto inwestować w praktykantów, mimo trudności?
Bo są przyszłością zawodu.
Bo branża potrzebuje nowych rąk i nowych głów.
Bo młodzi ludzie wnoszą energię, świeże spojrzenie i gotowość do uczenia się od zera.
Praktykant, który został poprowadzony z cierpliwością i zrozumieniem, może po pewnym czasie stać się najlepszym pracownikiem – lojalnym, zaangażowanym i świetnie rozumiejącym specyfikę miejsca, w którym się uczył.

Podsumowanie – florystyka potrzebuje ludzi. Ludzie potrzebują wsparcia.
Praktyki w kwiaciarni to nie prosty kontrakt między dwiema stronami. To miejsce spotkania marzeń, ambicji, niedoskonałości, presji i nadziei. Jeśli obie strony podejdą do tej współpracy z otwartością i świadomością różnic, mogą zyskać bardzo wiele.
Praktykant – szansę na rozwój i wejście do zawodu, który potrafi stać się pasją na całe życie.
Kwiaciarnia – osobę, która z czasem stanie się pełnoprawnym członkiem zespołu.
A cała branża?
Branża zyska to, czego dziś najbardziej brakuje: ludzi, którzy naprawdę chcą zostać floristami.

